Ostatnio przeczytałam gdzieś, że teraz na mamowych blogach same wpisy o karmieniu. I myślę sobie: Chwała za to! Niech ich będzie jak najwięcej:). Dlatego sama dorzucam jeszcze jeden.
Śmieszka urodziła się przez cesarskie cięcie. Przez całą operację pytałam położną: Czy wszystko jest ok? Wiedziałam, że od tego zależy czy zostanę przewieziona na „normalną salę” i wtedy Śmieszka będzie od razu z nami. Jeśli wystąpiłyby jakieś komplikacje, przebywałabym bez Malutkiej 24h, a tego chyba bym nie zniosła. Dlatego nawet jak zaczęło mi spadać ciśnienie, cały czas powtarzałam: Wszystko jest dobrze, nic się nie dzieje. Chcę na normalną salę:). Udało się.
Jak na szpital, w którym rodziłam Śmieszka naprawdę bardzo szybko była z nami i od razu mogłam Ją przystawić do piersi. Mała ssała może z 10 minut, a po tym czasie położna powiedziała: No to teraz Ją trochę dokarmimy. I zaczęła Ją karmić butelką. My niby wiedzieliśmy, że nie powinno się dokarmiać, że w ogóle nie ma takiej potrzeby, ale w tamtym momencie, nic nie zrobiliśmy. Uznając, że Ona wie, co dobre. Pokarm nie wypływał przez 3 dni. Przez cały pobyt w szpitalu Śmieszka była trochę dokarmiania, ale ponieważ my Ją karmiliśmy sami to dostawała tego mleka bardzo mało. Często podkreślam wartość wszystkiego, co mnie spotyka. Tak samo było z karmieniem butelką. Wierzę, że było potrzebne, bo dzięki temu M. doświadczył z Malutką bliskości także w ten sposób. To było dla Niego ważne. Ponieważ w nocy Śmieszka była osobno to ja wstawałam, co dwie godziny i pobudzałam piersi laktatorem. Mleko wciąż nie wypływało, a w pewnym momencie zamiast białej cieczy zobaczyłam krew. To był kulminacyjny moment mojej bezradności. Oczywiście położna powiedziała, że jak mam poranione brodawki to lepiej Córki nie przystawiać – nie posłuchałam. Ostatniego dnia w szpitalu pojawiła się siara. A moment, kiedy Śmieszce ulało się moje mleko był jedną z najpiękniejszych chwili pobytu w szpitalu.
Wiedziałam, że będzie dobrze, że damy radę. Wciąż pytałam położne, czy mogę już karmić wyłącznie piersią i wtedy zostałam poproszona o zrobienie pewnego eksperymentu. Dopiero niedawno uświadomiłam sobie jego absurdalność. Otóż położna zważyła Śmieszkę i powiedziała, abym poszła Ją nakarmić. Po 30 minutach karmienia została ponownie zważona, aby sprawdzić „ile mleka wypiła”. Waga urosła za mało. Dostałam zalecenie, aby jeszcze dokarmiać. Zamiast posłuchać, skorzystaliśmy z poradni laktacyjnej, gdzie otrzymaliśmy nie tylko rzetelne informacje, ale także duże wsparcie.
W szpitalu spotkało nas wiele dobrego, każda położna pomagała mi tak jak potrafiła, wierzę, że nie była w zmowie z firmami, które produkują mleko modyfikowane, ale po prostu nie miała aktualnej wiedzy. Czy powinna ją mieć to już inna sprawa.