Miałam od dawna marzenie, aby zabrać całą rodzinę na piknik. Nosiłam w sobie wiele wyobrażeń i oczekiwań na ten temat. Towarzyszyły mi obrazy niczym z amerykańskich filmów: piękny wiklinowy kosz, szklane kieliszki, srebrne sztućce, matka w zwiewnej sukni, pięknie wymalowana, bez jakichkolwiek oznak zmęczenia, choć przecież przysmaki, które są w w piknikowym koszu przygotowała sama: własnoręcznie upieczone bułeczki, ciasto, pasty do chleba, świeże warzywa i owoce, świeżo wyciskany sok… dzieci radosne, mąż w śnieżnobiałej koszuli, sceneria niczym z reklamy serka Almette;)))
A jak to się ma do rzeczywistości?
No. To taki mniej więcej obraz był w mojej głowie przez kilka lat. A jak to się miało do rzeczywistości? Już niedługo po narodzinach Śmieszki zaczęłam komponować „idealną wyprawkę na piknik”. I choć ta rzeczywista znacząco odbiegała od tej z wyobraźni, to nie miałoby to aż takiego znaczenia, gdyby nie to, że za każdym razem gdy przydarzała się okazja do organizacji pikniku to wszystko szło nie tak. Albo byłam chora i zamiast piec bułeczki na następny dzień to obmyślałam strategię jak „przetrwać” i czy dam radę iść do supermarketu bo jakieś gotowe jedzenie, albo zapominałam o zakupach, albo zmieniała się pogoda…
Nasze oczekiwania mogę zabrać radość nawet z prozaicznych czynności
I choć wszystko, co przeczytałaś powyżej, pisałam z przymrużeniem oka to jest w tym sporo prawdy. Moje oczekiwania wobec tego jak ma wyglądać idealny piknik były bardzo duże. Nie było w nich miejsca na spontaniczność i współtworzenie, bo mnie towarzyszyła jasna i klarowna wizja tego jak ma być. W pewnym momencie to sobie uświadomiłam i odpuściłam marzenia o piknikach… odpuściłam swoje oczekiwania i właściwie o tym zapomniałam.
Zamiast organizować współtworzę
Jednak jakiś czas temu podczas pobytu na wsi otrzymałam od mojej rodziny piękny prezent, który jak na dłoni pokazał mi zmianę jaka we mnie zaszła.
Zbieraliśmy właśnie kwiaty czarnego bzu za domem gdy Śmieszka zapytała czy pójdziemy do dużego lasu na piknik. Bardzo mnie to zdziwiło, bo ona nie lubi to tego lasu chodzić. Czemu nie? Pomyślałam. Poszliśmy do domu: babcia właśnie wyciągała z pieca gorące bułki z truskawkami. Zapakowaliśmy cały koszyk pyszności. Wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy do lasu. I gdy tak siedziałam na polanie, pijąc kubek mleka i patrząc na umorusane buzie dziewczynek, uświadomiłam sobie, że właśnie przeżywam mój wymarzony piknik.
Kilka lat temu chciałam coś zorganizować, przedstawić mojej rodzinie gotowy projekt z dopracowanym każdym szczegółem, byłam ja, moje plany i byli oni. Jednak pikniku, który da radość całej rodzinie nie da się zorganizować – można go tylko wspólnie stworzyć. Dopiero gdy rzeczywiście puściłam swoje oczekiwania i wyobrażenia, gdy pozwoliłam sobie na swobodne dryfowanie zgodne z nurtem rzeki mojej rodziny, odnalazłam to, na co tak długo czekałam.