Kiedy brakuje powietrza…

Ostatnio przypomniałam sobie czasy jak bardzo intensywnie pracowałam zawodowo. Te dni, kiedy nie wiadomo było, w co włożyć ręce… Milion spotkań, przepełniona skrzynka, każdy coś chce na wczoraj, na dziś, na już. I to uczucie, kiedy rozjeżdżają się nogi, a w głowie jak mantra wybrzmiewa jedna myśl: Nie dam rady, nie dam rady. Powietrza…

Zamykałam się wtedy w łazience, brałam kilka głębokich wdechów: raz, dwa, trzy… I już było lepiej. Wiedziałam, że nie dam rady zrobić wszystkiego na raz, więc robiłam wszystko po kolei. Wspominam te czasy z sentymentem, choć nie powiem żebym szczególnie za nimi tęskniła. Ta intensywność powodowała, że organizm cały czas był napięty, a to napięcie nie znika samo z siebie, ono zawsze gdzieś pozostawia ślad.

Jednak teraz też zdarzają się takie dni, kiedy do zrobienia jest wyjątkowo dużo. Ktoś dzwoni, Śmieszka płacze, potykam się o porozrzucane zabawki, lodówka pusta, skrzynka mailowa przepełniona… Zawsze jest wtedy pytanie, czym się teraz zająć? Od czego zacząć? Bawię się z Śmieszką, ale z tyłu głowy nieustanna myśl, że może jednak uda mi się włączyć komputer i trochę popracować. Ona chce się bawić, a ja gotować obiad.

Dziś już wiem, że najgorsze, co mogę zrobić to próbować być tu i tu. Z moich doświadczeń wynika, że nie da się robić dobrze kilku rzeczy na raz. Nie da się być tak naprawdę ze swoją rodziną i myśleć o tym gdzie szukać kobiet chętnych do pracy. Moim zdaniem po prostu się nie da. Sztuką jest być tu i teraz. Bawić się ze Śmieszką i tylko to robić. Jeść obiad i skupiać się na tym, jaki smak ma zupa. Odpisywać na maila i poświęcić tę chwilę tylko osobie, do której piszę. Ostatnio znalazłam bardzo dobry sposób, na radzenie sobie z tymi trudnymi momentami. Kiedy w żaden sposób nie mogę się skupić na jednym, a więc skupiam się na wszystkim, czyli na niczym, zadaje sobie pytanie: Co robiłabym w tym momencie gdybym wiedziała, że to jest ostatni dzień mojego życia? Na co poświęciłabym najbliższe godziny? I wiecie co, zawsze wybieram podobnie. Siadam i patrzę jak Śmieszka biega po domu, przytulam się do M., albo po prostu staję przy oknie i oddycham głęboko, ciesząc się widokiem z okna, który uwielbiam. Nigdy w takim momencie nie zaczęłam sprzątać, pracować, ani gotować obiadu. Po prostu byłam.

A więc kiedy brakuje mi powietrza, gdy czuję, że zaraz pęknę, zostawiam to wszystko i jestem z tymi, których kocham.

5 thoughts on “Kiedy brakuje powietrza…”

  1. Świetnie to ujęłaś. Ja też czasami myślę, co bym zrobiła gdyby to był ostatni mój dzień. Ale powiem szczerze, że w większości takich przepełnionych dni poprostu nie pamiętam o tym i daję się ponieść szaleństwu…. Przydałby się jakiś czujnik w głowie, który by mi automatycznie przypominał o tej refleksji, od razu gdy tylko wpadam w ten wir.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top