Kiedy ciało choruje…

Od poniedziałku ciałko Śmieszki jest chore. Właściwie tak naprawdę pierwszy raz od narodzin Malutkiej mamy do czynienia z taką sytuacją, a co za tym idzie dla każdego z nas jest to trudne doświadczenie. Obserwując Śmieszkę pojawiło się we mnie kilka ważnych dla mnie myśli i chciałabym się nimi podzielić także z Wami. Te mądrości nie są moje, przyszły do mnie w różnych okolicznościach i dzięki nim teraz, kiedy spotyka mnie coś trudnego potrafię sobie z tym lepiej poradzić, szybciej to oswoić.

A więc, kiedy patrzę na rozpaloną twarz Śmieszki, powtarzam sobie w myślach:

  1. To nie Śmieszka jest chora, ale jej ciało, które chce coś w ten sposób zakomunikować. Oczywiście to ciało jest bardzo ważne, ale to tylko ciało…
  2. Im szybciej znajdę przyczynę choroby, tym szybciej ona odejdzie. Nie chodzi tu o np. miejsce zarażenia, (choć oczywiście są choroby, kiedy będzie to miało duże znaczenie). Choroba jest zawsze wskazówką, nasze ciało informuje nas, że z jakiegoś powodu powinniśmy się zatrzymać i poszukać w sobie odpowiedzi, dlaczego przyszła.    
  3. Sposób, w jaki ja przeżywam niedyspozycję Śmieszki wpływa na jej postrzeganie tego stanu, a także na nią samą. Gdy widzi moją smutną, zatroskaną twarz automatycznie odbiera to, jako znak że coś jest nie tak: Mama jest smutna, kiedy na mnie patrzy, a więc to ja powoduję ten smutek… Dlatego ze wszystkich swoich sił przepracowuję w sobie to, jak podejść do takich sytuacji. Żeby to miało sens nie wystarczy „nie smucić się przy Śmieszce”, przecież nasze ciało jest dużo sprytniejsze niż nam się wydaje i jeśli „w środku” będę czuła niepokój to mimika mojej twarzy i tak to pokaże, choćbym próbowała się uśmiechać.  Dla mnie jest to trudne, ale naprawdę, jeśli świadomie nad tym pracuję to bez udawanej sztuczności potrafię się do niej uśmiechać. Warto! Szczególnie, że dzięki temu od czasu do czasu, także jej zmęczone ciałko ten uśmiech odwzajemnia.  Ćwiczę to, nie tylko teraz, ale każdego dnia, bo przecież okazję, aby „pomartwić” się o Śmieszkę mam nieustannie…

Obserwując, w jaki sposób Śmieszka przechodzi chorobę chciałabym wspomnieć o kolejnej lekcji, jaką od niej otrzymuję. Sama jestem straszną marudą, może teraz już trochę mniejszą, niż kiedyś, ale jednak, gdy coś mnie boli nie potrafię o tym nie mówić. Nawet, kiedy już nie odczuwam dyskomfortu to jeszcze karmię się jego wspomnieniem… Śmieszka jest Tu i Teraz, a co za tym idzie, kiedy coś ją boli, to komunikuje to: płacze, jest rozdrażniona, potrzebuje bliskości, ale gdy po jakimś czasie leki zaczynają działać i jej ciałko czuje się lepiej, nie traci czasu na rozpamiętywanie, od razu zabiera się do zabawy, zachłannie nadrabia każdą straconą godzinę…

2 thoughts on “Kiedy ciało choruje…”

  1. Hm, dziękuje za ważne spostrzeżenia o smutku i uśmiechu. Istotne w mojej przeszłości i warte zachowania na przyszłość 🙂 Odwiedzając ostatnio znajomych, został mi pewien kontrast. Dziecko, którego mama od kilku lat walczy z negatywnymi emocjami, było ciągle smutne. Drugi szkrab, który był w większości roześmiany miał rodziców, którzy często dopuszczają uśmiech na swojej twarzy. Z pewnością warto również dla naszych bliskich dostrzegać w życiu jak najwięcej pięknych chwil, choć czasem tak bardzo ukrytych.

    1. To jak bardzo dziecko czuje emocje najbliższych i otoczenia jest niezwykłe. Od jakiegoś czasu Śmieszka, kiedy ktoś powie coś zabawnego zaczyna się śmiać szybciej niż pozostali:)Kasiu życzę Wam samych pięknych chwil:*

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top