Dziś opowiem, Wam po prostu o naszym wczorajszym dniu. Mam nadzieję, że Magda i Marysia znajdą w tej opowieści coś dla siebie.
Wczoraj w Krakowie wiało, bardzo wiało. Z obserwacji wynika, że większość rodziców postanowiło zostać z dziećmi w domu – rozsądnie. Nam tego rozsądku zabrakło. Na pierwszy spacer Śmieszka poszła z tatą o 8 rano. Rzadko wychodzimy tak wcześnie, ale ponieważ wstaliśmy o 6 to o tej 8 już nam się nudziło, a spacer na nudę jest najlepszy. M. mówił, że starsze Panie trochę dziwnie się na Niego patrzyły, jak ze Śmieszką spaceruje, a jedna nawet doradziła mu, aby pchał wózek w drugą stronę, to będzie Jej mniej wiało. Słuszna porada, nie wiem czy posłuchał. Wrócili cali, zdrowi i bardzo zadowoleni. Śmieszka pierwszy raz obserwowała jak drzewa uginają się od wiatru i bardzo Jej się to nowe doświadczenie podobało.
Po południu również był spacer, tym razem ze mną. Już po 5 minutach żałowałam swojej decyzji i gdyby nie potrzeba zrobienia zakupów pewnie wróciłybyśmy do domu. Cel był jeden: dojechać do sklepu ze Śmieszką w wózku, bowiem wiedziałam, że jak z niego wysiądzie to już tak łatwo nie wsiądzie. No, ale Ona już po chwili chciała wysiąść. Myślę sobie: Ok. to teraz się przejdziemy, a zakupy zrobimy w drodze powrotnej i nie wiele myśląc wysadziłam Ją z wózka. Naprawdę nie wiele myśląc… Wiało mocno i całą swoją energię poświęcałam na utrzymanie wózka i asekurowanie Śmieszki, która kiedy zobaczyła sklep zaczęła podążać w jego kierunku. Odwrotu nie było. Jak tylko weszłyśmy do środka udała się do półki z przyprawami. Miałam już nawet pokusę, aby zostawić wózek w Punkcie Obsługi Klienta i robić zakupy ze Śmieszką za rękę, ale w tej samej chwili pomyślałam: Nie, nie mam ochoty spędzić godzinę w sklepie i w strachu omijać półki ze szkłem. Oznajmiłam Jej więc: wychodzimy. I tak też ku Jej niezadowoleniu zrobiłyśmy. Zatrzymałyśmy się przy samochodzie na monety. Kiedy Śmieszka bawiła się w zmianę biegów pomyślałam, że przecież mogę wziąć sklepowy wózek, w którym Malutka lubi jeździć, a nasz zostawić w przechowywalni. Tak też zrobiłyśmy i obie byłyśmy bardzo zadowolone. Jak to się mówi: wilk cały i owca syta. Zakupy zrobione, cel osiągnięty i to bez żadnej łzy.
Kiedy wyszłyśmy ze sklepu myślałam tylko o jednym: dostać się do domu. No tak, tylko Śmieszka dobrze zna trasę spaceru i wie, że po zakupach nie idzie się do domu, tylko na plac zabaw. Jakoś delikatnie przekonałam Ją, że tym razem zmienimy kierunek, na co Ona się zgodziła. Jednak na każdą moją prośbę, aby wsiadła do wózka reagowała bardzo jednoznacznie: Nie! Nie! Nie! Pchałam więc jedną ręką wózek, trzymałam torbę z zakupami i próbowałam okiełznać żywioł: oczywiście mam na myśli Śmieszkę nie wiatr. I tak próbowałam przez chwilę, po czym doszłam do wniosku, że to po prostu niebezpieczne. Wzięłam głęboki wdech i mówię Kochanie wsiadamy do wózka, boję się, że się przewrócisz. Potrzebujemy szybko dojechać do domu. Rozumiem, że tego nie chcesz, ale nie mam innego wyjścia. I na siłę posadziłam Ją do wózka. Nie była z tego zadowolona, ale pogodziła się i ze smoczkiem w buzi wykazała się sporą cierpliwością. Dojechałyśmy do domu całe i w sumie zadowolone, a ja chyba lżejsza o pół kilograma:).
Przeczytałam i pomyślałam: och, no dobrze, ja też staram się „działać” podobnie.
Jaka więc płynie dla mnie z tego nauka? Taka, że to jednak ja nie dbam wystarczająco o swoje potrzeby. Że czasem dla „świętego spokoju” naginam się i naginam, aż w końcu coś krzyczy we mnie: DOŚĆ!!! Że czasem wymagam od moich dzieci czegoś, czego ich jeszcze nie nauczyłam:]
To, o czym piszesz to dla mnie nieustanna otwartość, kreatywność, elastyczność. Ech, nie ma tu drogi na skróty. Trzeba bardzo o siebie dbać (przynajmniej ja tak to czuję), żeby móc w każdej chwili reagować na zaistniałe okoliczności. Nie traktować ich jak wrogów wcześniej ustalonego planu, ale jak naturalny element życia, okazję do zrobienia czegoś inaczej… może nawet lepiej:]
Magda polecam Ci książkę „Nie z miłości” Jespera Juula. Mnie ona bardzo pomogła znaleźć równowagę pomiędzy tym, że chcę szanować potrzeby Śmieszki, ale także swoje własne, być może dla Ciebie także okaże się pomocna.
A odnośnie tego, co napisałaś to bardzo Ci dziękuję, że się tym ze mną podzieliłaś, biorę to także do przemyślenia dla siebie.
Zadaną lekturę przeczytałam. A tak całkiem już serio to:
Zrozumiałam, dlaczego kiedy czuję zbliżającą się furię a nadal próbuję „łagodnie przemawiać” zupełnie to na moja dziewczynkę nie działa – być może jestem uprzejma, ale autentyczna już nie.
Zrozumiałam dlaczego kiedy jestem „niedobra” (czytaj pokazuję, że jestem zła i zmęczona) wszyscy nagle fantastycznie mnie słuchają i w ogóle są jak anioły. Jest to moment, gdy nie mam siły na tyrady, mówię jasno i wprost – jestem autentyczna.
Cóż zawsze wydawało mi się, że jestem mistrzem autentyczności… Jak widać muszę to jednak poćwiczyć, ze szczególnym uwzględnieniem nie bycia obraźliwą.
Chyba najbardziej poruszył mnie fragment o nastolatkach, przyznaniu się do porażki i skupieniu na odbudowaniu relacji z dzieckiem. Dla mnie to byłoby coś niesamowicie trudnego, na szczęście mam jeszcze trochę czasu by ćwiczyć „w i przy prostszych warunkach”.
Magda, bardzo Ci dziękuję, że się podzieliłaś refleksją po lekturze. Dla mnie to sama radość, że skorzystałaś:)