Spędzamy w Galerii Handlowej sobotnie przedpołudnie. Śmieszka siedzi w wózku i śmieje się do taty w niebogłosy, czym wzbudza zainteresowanie zaganianych przechodniów. To jeden z powodów, dla których lubię zabierać ją w takie miejsca: ten delikatny uśmiech na twarzy nieznajomych, taki, którego wcale nie chcemy, ale on sam do nas przychodzi, gdy w pobliżu pojawia się dziecko. W pewnym momencie mija nas para z dziewczynką w podobnym wieku. Gdy przechodzi słyszymy:
– Widziałeś ile ta dziewczynka miała włosków?
– A nasza taka duża a ciągle łysa…
Podaję taki banalny przykład, ale mogłabym ich tu cytować tysiące. Być może w momencie, kiedy to czytasz również przed Twoimi oczami pojawiają się tego typu obrazy. Porównujemy siebie, nasze ciała, nasze dzieci, wytwory naszej pracy i gdzie nas to prowadzi? W ślepy zaułek niespełnienia i bezradności.
Mam przed oczami jeszcze jeden obraz z przed kilku lat. Idę ulicą i widzę nagle piękną kobietę z nienaganną sylwetką. Robię się smutna i pytam M.: Dlaczego ja nie mam takiej sylwetki? On na to: Kochanie jesteś piękna, a poza tym masz przecież tak wiele: świetną pracę, udany związek, wielu przyjaciół – ciesz się tym. No tak, tak, mam, ale… nie mam takiej idealnej sylwetki… Przez resztę dnia jestem smutna.
Napisałam tę część postu już dawno temu, ale nie mogłam go skończyć, czegoś mi brakowało. I tak czekał sobie niedokończony aż do dnia dzisiejszego.
Przez większość dotychczasowego życia porównywanie siebie do innych było jedną z moich głównych aktywności. Jedni malują, inni śpiewają a ja miałam taką pasję: porównywać siebie do innych i wypisywać na kartce swoje kolejne niedoskonałości (oczywiście pisząc to śmieję się przez łzy). Szczególnie bliska była mi obsesja na punkcie mojego ciała. Od zawsze uważałam, że jestem za gruba, bez względu na to, czy ważyłam 55 czy 70 kilogramów. Śmieszka zaczęła mnie uczyć dystansu do siebie już w ciąży. Pisałam o tym tu. Wtedy też zaczęłam bardzo, bardzo intensywnie nad sobą pracować. Wiedziałam, że poczyniłam postępy, ale dopiero wyjazd nad morze uświadomił mi, że naprawdę zaczynam się uwalniać od tego koszmaru, od swoich własnych kompleksów.
W wakacje miałam, bowiem zawsze więcej czasu, aby się nad sobą użalać. Leżąc na plaży wypatrywałam panie z pięknymi ciałami i patrząc na nie dołowałam się i zazdrościłam im. Jak już byłam odpowiednio smutna, to zmieniałam obiekty swoich obserwacji i szukałam pań otyłych. W ten sposób pocieszałam się, że jeszcze nie jest ze mną tak źle i szłam na kolejnego gofra. Najgorsze były jednak zdjęcia, bo patrząc na fotografie możemy zobaczyć siebie z pewnej perspektywy. A więc dopiero na zdjęciach widziałam, jaka jestem OGROMNA.
W tym roku po raz pierwszy w życiu jestem wolna od swojej obsesji. Może wolna, to jeszcze za dużo powiedziane, ale na pewno jestem na dobrej drodze ku tej wolności. Będąc na plaży NAPRAWDĘ nie patrzę na inne kobiety z zazdrością, w ogóle mało na nie patrzę. Na siebie również przestałam patrzeć oczami innych: Nie rozbiorę się, bo ONI wszyscy zobaczą, jaka jestem gruba. A przecież ciąża pozostawiła trochę śladów na moim ciele i logicznie to tym razem najbardziej powinnam się wstydzić.
Najpiękniejsze w tym wszystkim są jednak zdjęcia. Kiedy patrzę na fotografie, które zrobił M. widzę… siebie. Nie widzę, ani pięknego ciała, ani grubego, tylko siebie – taką jaką jestem: ta sama w lustrze, ta sama na zdjęciach. I to jest piękne. To jest moje święto. Oglądam te zdjęcia dwadzieścia razy dziennie i zachwycam się nimi, dlatego, że widzę tam po prostu siebie…
I znów Twój post budzi we mnie kilka refleksji. Po pierwsze dla mnie byłaś zawsze szczupła i zazdrościłam Ci figury jak cholera 🙂 Po drugie mam teraz przyśpieszoną szkołę „nieporównywania”, co jest tak naprawdę strasznie trudne, kiedy ma się bliźnięta w domu i codziennie obserwuje się ich rozwój i reakcje. Każdego dnia powtarzam sobie, że są to dwie odrębne osobowości i ich rozwój jest i będzie różny, co tak na prawdę jest piękne. Czasem jednak porównywanie jest dobre – jeśli dotyczy świadomego porównywania siebie do osób godnych naśladowania i pomaga w walce z własnymi słabościami oraz dążeniu do celu 🙂
Kasiu, dzięki za każdy Twój komentarz bardzo mnie inspirują. Zastanawiam się nad tym „dobrym porównywaniem” – w pierwszej chwili chciałam napisać, że się z tym nie zgadzam, ale jak tak zaczęłam myśleć, to już sama nie wiem. Potrzebuję przemyśleć:)