Odkąd tylko pamiętam, niezależność finansowa była moim życiowym priorytetem. Mając 17 lat wyjechałam do Anglii, aby zarobić na korepetycje, które chciałam brać w maturalnej klasie. W wakacje zawsze starałam się pracować: zbierać jagody, wiśnie, później pracować jako hostessa, sprzątaczka, pokojówka, opiekunka do dzieci. To oczywiście nie dawało mi samodzielności finansowej, ale chociaż jakąś namiastkę.
Kiedy byłam na studiach z wielkim wyrzutem sumienia prosiłam mamę o pieniądze (dla której wsparcie finansowe było czymś naturalnym), bo uważałam, że już sama powinnam o siebie zadbać. Kiedy wzięliśmy z M. ślub obiecałam sobie, że zawsze będę pracowała i starała się, jak najhojniej wspierać rodzinny budżet. Miałam w sobie ogromny strach przed byciem zależnym od kogoś, choćby miała to być najbliższa mi osoba. Samodzielnie zarobione pieniądze miały mnie przed tym lękiem uchronić.
A dziś sama z własnej nieprzymuszonej woli, w pełni świadoma swojej decyzji rozpoczynam urlop wychowawczy. Po raz pierwszy od kilku lat będę całkowicie zależna finansowo od mojego męża. Jestem bardzo szczęśliwa, bo to oznacza, że ufam mu tak bardzo, że nie boję się tej zależności, a on kocha mnie tak mocno, że pozwolił mi na tę decyzję.
Zanim napisałam ten post myślałam, że najważniejszą nauką płynącą z naszej decyzji jest fakt, że uczę się wyzbywać oczekiwań i planów, bo będąc w ciąży zakładałam powrót do pracy zaraz po urlopie macierzyńskim. Teraz wiem, że jest coś dużo ważniejszego.
A może to nie zależność. Może to już współzależność:)
Cieszę się, że sama do tego doszłam:)