O długiej podróży, która trwa…

Kiedy trzy lata temu zaczynałam ze sobą pracować pierwszym zaleceniem było: załóż sobie zeszyt, w którym będziesz pisała o wszystkim, co ważne. Tak też zrobiłam. Wróciłam do domu i znalazłam bardzo ładny notatnik, który kupiłam z zamiarem prowadzenia pamiętnika (nie wyszło).

Później postanowiłam zapisywać w nim ważne daty i przemyślenia odnośnie Śmieszki i to również (prawie) nie wyszło. Jednak gdy wczoraj coś mnie do tego zeszytu przyciągnęło zobaczyłam pierwszą stronę, a na niej kilka ważnych dat: ostatniej miesiączki, pierwsze USG, kiedy usłyszałam Jej serce, kiedy poczułam ruchy, kiedy dowiedziałam się, że jest dziewczynką… Od zawsze uważałam, że to Śmieszka sprawiła, że zmieniłam swój sposób patrzenia na świat i że to Ona zaprowadziła mnie do Maryli. Ta pierwsza strona mojego zeszytu, w którym później opisywałam najróżniejsze ćwiczenia i spostrzeżenia uświadomiła mi, że zabrała mnie w tę podróż szybciej niż myślałam. Dosłownie z dniem, kiedy dowidziałam się o Jej istnieniu.

We wrześniu 2014 roku zamieszkała w moim brzuchu Natalia – siostra Śmieszki i już w pierwszych dniach swojej obecności w brzuchu dołączyła do moich Najważniejszych Życiowych Nauczycieli. Do tej pory o Niej nie pisałam, zresztą osoby, które lubią tu zaglądać na pewno zauważyły, że piszę mało i nieregularnie. Dlaczego? Choć powodów było wiele to jednym z nich była wewnętrzna blokada, która mówiła mi: Ona nie chce żebyś pisała. Szanowałam to, a komunikat z mojego brzucha był jednoznaczny i mocny. Kiedy czasami pytacie mnie, skąd wiem, że Śmieszka życzy sobie, abym o niej psiała odpowiadam: Rozmawiałam z Nią o tym i się zgodziła. Jak przecież miała wtedy pół roku? Po swojemu – odpowiadałam. Tak też teraz Natalia, która wciąż jest w moim brzuchu, jasno i stanowczo poprosiła mnie, abym na kilka miesięcy przestała pisać.

Najpierw próbowałam ten temat ominąć. Mówiłam sobie: ten blog powstał po to, aby opisywać moją relację ze Śmieszką, więc niech tak pozostanie. Jednak bardzo szybko sobie uświadomiłam, że nie istnieje coś takiego, jak oddzielenie relacji z jedną córką, od relacji z drugą… tak samo jak nie potrafiłabym pisać bloga bez jakichkolwiek wspomnień o M.

Od jakiegoś czasu coś się zmieniło i coraz częściej myślę o blogu, pisaniu i tęsknię za tym. Przez ostatnie miesiące tak wiele się wydarzyło w moim macierzyństwie, że nie potrafię wrócić do pisanie tekstów o wyrywkach z codzienności bez opisanie tego, co się działo. Czuję, że to byłoby nie fair wobec Czytelnika i siebie samej. Bo czas był bardzo trudny, a ja poznałam siebie – mamę od zupełnie innej strony: nerwowej, niecierpliwej, zrezygnowanej i niepewnej tego, co będzie jutro. Mamy, która sobie nie radzi.

W tytule mojego bloga możecie przeczytać: „Świadome i pozytywne macierzyństwo”. Jednak „pozytywne”, nigdy nie oznaczało dla mnie, że łatwe, lekkie i bezproblemowe, ale że z każdej chwili bycia z naszymi dziećmi możemy wziąć coś dla siebie.  Nauczyć się czegoś nowego, wyciągnąć wnioski i iść dalej jeszcze silniejsi i bardziej świadomi. Czuję w sobie ogromną wdzięczność, za ten czas i powoli uczę się mówić, że ostatnie miesiące nie były trudne, ale przede wszystkim były inne niż poprzednie dwa lata.

Końcówka ciąży nie sprzyja siedzeniu przed komputerem tak więc nie mam pojęcia ile uda mi się napisać w najbliższym czasie. Trzymajcie kciuki, bo głowę mam pełną przemyśleń. Spokojnie starczyłoby na książkę:).

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top