Ten tekst dedykuję przede wszystkim kobietom, które dopiero noszą w sobie dziecko. Szczególnie dedykuję go jednej bardzo bliskiej memu sercu mamie, które pewnie już z lekkim zniecierpliwieniem wygląda rozwiązania…
Jestem najlepszą mamą jaką potrafię być w tej chwili. Dziś mogę to powiedzieć ze spokojem w sercu i patrząc w oczy zarówno sobie, jak i mojej córce. Mam odwagę to powiedzieć po trzech latach (w ciąży też czułam się mamą) wspólnej drogi i wielości doświadczeń.
Dziś wiem, że byłam najlepszą mamą gdy w pierwszych dniach życia podawałam Śmieszce sztuczne mleko. Byłam najlepszą mamą gdy próbowałam ją w weku trzech miesięcy uczyć samodzielnego zasypiania (swoją drogą, czy każda mama musi coś takiego przejść? Bo mało znam mam, które tego nie próbowały;)). Byłam także najlepszą mamą dziś gdy nie zgodziłam się na drugi soczek, a ona nie była wstanie tego zrozumieć i całe jej ciało płakało. I gdy leżała na sklepowej podłodze, a ja po prostu byłam z nią tak jak potrafiłam. A chwilę później gdy pozwoliła się już wziąć za rękę i tak sobie szłyśmy przez supermarket podeszła do nas starsza pani i zawołała do niej: beksa, beksa. A ja powiedziałam: Nie słuchaj tej pani. I pochyliłam się nad nią, spojrzałam w te zapłakane oczy i dodałam: Nigdy nie słuchaj ludzi, którzy będą Cię tak pochopnie oceniać! I później już szłyśmy inaczej, obie trochę bardziej wyprostowane, choć jedna z nas nadal bardzo płacząca.
To, że nie patrzę na przeszłość przez pryzmat błędów i pomyłek nie oznacza, że daję sobie prawo, aby dziś postępować tak samo. O nie! Jest wręcz odwrotnie to właśnie łagodność i miłość do siebie samej sprawia, że dużo szybciej wyciągam wnioski. Zamiast gnębić się wyrzutami sumienia i analizować, jak to że wczoraj na nią krzyknęłam wpłynie na jej dorosłe życie, zastanawiam się, co trzeba zmienić. Czego potrzebuję, aby jutrzejszy dzień był łagodny dla każdej z nas…
Uczę się nie oceniać siebie. Jak inaczej mogę się oduczyć oceniania drugiego człowieka? Jak inaczej nuczę tego Śmieszkę? Tak wiem, możesz mnie śmiało złapać za słowo. Przecież zdanie „Jestem najlepszą mamą jaką potrafię być w tej chwili” jest oceną w czystej postaci. Załóżmy więc, że na ten moment uczę się nie oceniać siebie negatywnie. A wierzę, że kiedyś zniknie także potrzeba dodawania tego „naj” i z dumą będę mówiła po postu „Jestem mamą”… I nic więcej nie będzie mi potrzebne do szczęścia…
Dlatego pamiętaj bez względu na to, jak chcesz aby wyglądały Wasze wspólne początki po tej stronie brzucha, one będą takiej jakie mają być. A Ty będziesz najlepszą mamą, dlatego wejdź w ten szczególny czas z miłością do siebie przede wszystkim.
Według mnie nie ma co oceniać siebie pod względem macierzyństwa, ponieważ efekt jest ważny. Jak widzę uśmiech na twarzy mojego dziecka, jak z każdym tygodniem czegoś nowego się uczy i się cieszy z tego, jak wspaniale się bawi, to wszystko odchodzi w kąt „Jakie grzeszki” popełniłam.
Tak samo jak nie lubię gdy mnie oceniali, gdy zrobiłam zakupy w http://bobomio.pl i każdy był zachwycona jakie fajne gadżety mam do dziecka, a więc muszę być super mamą… Najważniejsze jest patrzeć na efekty naszej miłości, a nie środku jego osiągnięcia 🙂
umknął mi ten wpis… może i dobrze, bo właśnie dziś takich przemyśleń potrzebowałam! Dziękuję Ci za ten tekst i pozdrawiam serdecznie.
:*
Witaj, Kupiłam i przeczytałam Twoją książkę. Nieco wcześniej, znalazłam w sieci Twojego bloga. Czasem tu zaglądam. Wczoraj czytałam ten ostatni wpis, ze stycznia. Przyznaję, z Twoim podejściem do wychowania nie w pełni się zgadzam (pamiętam, że takie miałam refleksje, czytając książkę), różne rzeczy mnie zaskakiwały… Niemniej jednak, właśnie wczoraj taka myśl mnie naszła, w tym co piszesz i jak piszesz – podoba mi się Twój spokój. W moim odczuciu, to po prostu zgoda na samą siebie. Chciałam się podzielić tą myślą. 🙂 Pozdrawiam
Dziękuję Magda, że się podzieliłaś to dla mnie bardzo ważne. Uświadomiłaś mi też jak dawno nie pisałam… no cóż na razie taki czas. Pozdrawiam serdecznie:)
Ostatnio w sposób, który opisujesz (beksa! beksa!), zaczęła przedrzeźniać moją płaczącą, a siedzącą na moich kolanach córkę – moja teściowa. Mam nadzieję, że Marysia jeszcze tego nie rozumie, ale było mi przykro i smutno 🙁 Zaoponowałam: Marysia nie jest beksą. A ta dalej: beksa! beksa! Po jakimś czasie dopiero przypomniał mi się ten Twój wpis na blogu. Fajnie, że mogłam do niego wrócić.
Myślę, że to dotyczy nie tylko określenia: beksa, ale i innych słów-epitetów, którymi zdarza nam się nawzajem obrzucać, prawda?! 🙂
Magda, oczywiście zgadzam się z Tobą, że nazywanie dziecka (i dorosłych) w ten sposób jest krzywdzące. Jak każda ocena, która nas szufladkuje, wkłada w jakieś niepotrzebne ramy i ograniczenia. Choć powiem szczerze, że im dłużej pracuję nad eliminacją oceny drugiego człowieka i siebie tym większą mam wyrozumiałość dla innych, którzy oceniają. Bo choć tak bardzo się staram sama co chwila oceniam i to mnie uczy pokory. Co nie zmienia faktu, że zawsze warto reagować.