Jadę tramwajem i nagle gdzieś z tyłu zaczynam słyszeć przeraźliwy krzyk dziecka. Choć skręca mnie w środku obiecuję sobie, że się nie odwrócę i przypominam sobie, że jakiś czas temu chciałam napisać tekst o płaczu. No to piszę.
Bez względu na to jak patrzymy na dzieci, ich płacz jest czymś niezwykle przejmującym i trudno jest przejść wobec płaczącego malca obojętnie. Ba! Natura nie bez powodu wyposażyła dzieci w to potężne narzędzie, aby od początku mogło się o siebie zatroszczyć. Więc gdy słyszymy płacz reagujemy. Z drugiej strony znam wiele mam, którym ktoś poradził, aby w pewnych sytuacjach pozwolić się dziecku wypłakać np. przed spaniem, aby zaczęło zasypiać samo w łóżeczku. Sama przeszłam ten etap – bardzo trudny. Całe szczęście szybko zorientowałam się, że to nie tędy droga. Dlatego gdy moje dzieci płaczą reaguję zawsze gdy tylko mogę i reaguję tak szybko jak tylko mogę.
Jednak odnoszę wrażenie, że wciąż w naszych głowach jest jakiś wypaczony obraz płaczu. Bo z jednej strony często słyszę – niech się wypłacze, nie możesz jej za każdym razem brać na ręce, bo się przyzwyczai, już tobą rządzi… a z drugiej np. w przestrzeni publicznej rodzice są często w stanie zrobić wszystko, aby tylko dziecko przestało płakać: Daj mu to niech już nie płacze. Kupują lizaki, których kupować nie chcą, przekupują, ośmieszają… byle tylko uciszyć dziecko i odsunąć od siebie wzrok innych ludzi.
O co więc chodzi z tym płaczem?
Moje dzieci nie są narażone na płacz bez powodu, ale nie są też przed płaczem chronione gdy go potrzebują. Śmieszka płacze głośno i długo. Wczoraj stłukła kolano i Michał niósł ją przez 10 minut a ona cały czas płakała i naprawdę cisnęło mi się na usta: Kochanie czy możesz się już uspokoić… nie powiedziałam tego, bo tylko z mojej dorosłej perspektywy to było „nic się nie stało”, dla niej to było trudne i bolesne doświadczenie.
Co nie zmienia faktu, że nie jest mi łatwo gdy idę z płaczącym dzieckiem.
I wiesz, co w tym jest dla mnie najtrudniejsze? Przetrwać ten paraliżujący wzrok innych. Oczywiście to ja go tak odbieram. Jednak gdybyście zobaczyli jak zaczęli się zachowywać ludzie w tym tramwaju 3/4 osób zwróciło głowę w kierunku matki i płaczącego dziecka: tania sensacja…
I moim zdaniem bez względu na to jak nam trudno z płaczem dziecka to może zacznijmy od tego, że spróbujemy go traktować naturalnie. Jeśli coś nas niepokoi podejdźmy i zapytajmy czy mama lub dziecko potrzebują pomocy, jeśli nie przynajmniej się na nich nie gapmy! I tak jest im pewnie trudno.
Oj tak, pamiętam jak kiedyś w schronisku Franek bardzo się rozpłakał, nie dał się przewinąć, nie dał się ubrać. Obce miejsce, masę obcych ludzi, zimna podłoga (a wiem, że Franek potrzebuje w takich sytuacjach trochę czasu dla siebie, najlepiej leżąc na podłodze) i moja mama, dla której oczywiście płacz oznacza problem, który trzeba natychmiast usunąć – nie było szans, żeby go uspokoić. I gdy jakaś kobieta w całym tym nagromadzeniu bodźców, wrażeń, emocji, wyciągnęła smartfona i zaczęła mu machać przed oczami nie wytrzymałam i powiedziałam, że to nie jest żadne widowisko. Wiem, wiem… Chciała pomóc. Po godzinie (a może dłużej) przyszła inna kobieta (a może ta sama?) zapytać, co się stało temu dziecku, bo wszyscy się martwią. Odpowiedziałam – Nic, płacze. Nie wiem, ile to trwało, ale byliśmy przy nim w pełni akceptując jego płacz, jego emocje, jego samego. I on to wiedział. Gdy w końcu udało się go ubrać i mogliśmy wyjść na zewnątrz po raz pierwszy powiedział, że nas kocha. I za każdym razem, gdy ktoś się na mnie gapi przypominam sobie tą sytuację, gdy po prostu byliśmy po jego stronie.