Obudziłyśmy się o zwykłej porze. Poleżałyśmy jeszcze trochę w łóżku, spokojnie, leniwie, normalnie, tak jakby to był zwykły dzień… ale przecież obie wiedziałyśmy, że nie jest. Kilkanaście minut później wyjrzałyśmy przez okno… i Śmieszka pierwszy raz świadomie zobaczyła śnieg… taki malutki, ledwo widoczny, rozpływający się w powietrzu, ale jednak śnieg. Pomyślałam: no tak normalne, to przecież jest niezwykły dzień, więc oprawa też będzie szczególna. Jak zobaczyłam ten śnieg to już byłam pewna, że będzie dobrze, wcześniej niby też byłam, ale teraz to już tak najbardziej na świecie. Później śniadanie, toaleta, dalej spokój i ta nasza „normalność”. Przy ubieraniu pojawiło się trochę napięcia. Czas nie stał w miejscu i zaczął się wyjątkowo szybko kurczyć. O 8.33 miałyśmy tramwaj. Nie zdążyłyśmy. To nic, przyjechał następny. Wysokopodłogowy, to nic, poprosiłyśmy o pomoc. Nie jechałam o tej godzinie tramwajem dobry rok, więc już trochę zapomniałam, że będzie tyyyyle ludzi, dałyśmy radę.
Z Anią miałyśmy się spotkać w kawiarni dla mam z dziećmi, ale okazała się zamknięta. To nic, poszłyśmy do galerii. Mówię do Ani: Wiesz dzieci czasem płaczą, jak Śmieszka zacznie płakać to znaczy, że chce Ci coś powiedzieć. Dodaję jeszcze, żeby się nie przejmowała, jak inni się będą na nią dziwnie patrzeć gdy będzie Malutką uspokajać. Ona na to, że jeszcze zaprosi ich, aby zrobili dla Śmieszki teatrzyk jeśli będzie marudzić… Jak tak Jej słucham to spokój we mnie rośnie a nie maleje. Myślę jest dobrze. Wcześniej też myślałam, że jest dobrze, ale teraz to już tak najbardziej na świecie…
Chodziłyśmy po tej galerii i komponowałyśmy wyprawkę: soczek, chrupki, zgoda na opiekę. A co jak zrobi kupę? Ja się tego boję… Nie zrobi – odpowiadam, wierząc w to ze wszystkich sił, choć wiem, że ryzyko jest spore.
Wybrała rozstanie we śnie, najlepsze z możliwych, dla mnie na pewno. Pomachałam im, popatrzyłam jak znikają za zakrętem i pobiegłam do swoich spraw. Dałam sobie chwilę, bardzo krótką na pobycie ze sobą w tym nowym, ważnym czymś. I tyle. Później były zupełnie inne myśli, inne sprawy i koncentracja tylko na nich.
Kiedy wyszłam ze spotkania, w jednej sekundzie wracam do siebie-mamy i dzwonię, szybko, łapczywie. Słucham? A to Ty… Wszystko dobrze. Tak wstała. Tak jest zadowolona. Tak biega i się śmieje.
Moment kiedy Ją zobaczyłam i kiedy Ona mnie jeszcze nie widziała – cudowny. Po chwili biegniemy do pobliskiego punktu dla mam z dziećmi, żeby się nakarmić. Śmieję się do niej, Ona od mnie. Cieszymy się, że byłyśmy oddzielnie a teraz jeszcze bardziej się cieszymy, że jesteśmy znowu razem.
Dla wielu rodziców rok to wyjątkowo późno, kiedy dziecko zostaje z kimś innym niż z mamą (nie liczę taty, bo tata nie jest kimś innym, tata to tata:)). Dla nas to był moment idealny, moment, w którym do takiego wydarzenia dorosłam. A tak się dzieje, w moim życiu, że gdy niczego na siłę nie przyspieszam i zbyt długo nie odwlekam to wychodzi właśnie tak, jak ma być, idealnie wręcz…
Bardzo pięknie opisałaś ten dzień. Bardzo.
Dzięki! Pierwszy raz przy tym poście pomyślałam, że dzięki temu, że piszę utrwalam te momenty dla Śmieszki.
Super, jestem z Was dumna !