Pamiętam ubiegłoroczne spacery ze Śmieszką. Zaczęliśmy wychodzić na zewnątrz gdy Malutka skończyła dwa tygodnie i wychodziliśmy z Nią zawsze o ile temperatura nie spadała poniżej 5 stopni. Zimą w parku było zazwyczaj pusto, raz na jakiś czas mijałyśmy inną mamę z dzieckiem w wózku, bądź starsze osoby spacerujące z psem. A później przyszła wiosna i mamy z dziećmi wyrosły jak grzyby po deszczu. Nagle na parkowych alejkach zrobił się taki ruch, że czasem wręcz zbyt tłoczny. Zastanawiałam się wtedy skąd się te mamy wzięły i dlaczego ich do tej pory nie widziałam. Myślę, że część nie wychodziła zbyt często, część o innych porach (zimowe spacery trwają jednak krócej niż te wiosenne). Szybko przyzwyczaiłyśmy się do tego wózkowego tłoku. Choć z niektórymi mamami nie zamieniłam ani słowa to czułam się z nimi związana, przecież mijałyśmy się każdego dnia przez kilka miesięcy…
A ostatnio znowu poczułam tę pustkę w około. Przez godzinę spaceru spotkałyśmy może dwie mamy z dziećmi. Zniknęły znajome twarze, nie było się do kogo uśmiechnąć. Tylko starsze osoby z psami wciąż mijamy te same, Śmieszka się z tego bardzo cieszy. Jak tak spacerowałyśmy oprócz pustki w około poczułam jeszcze jedno: ciężkie, mokre, brudne, krakowskie powietrze i przypomniałam sobie jak w ubiegłym roku oprócz temperatury sprawdzaliśmy codziennie stopień zanieczyszczenia powietrza… I pamiętam dylematy, czy zdrowszy będzie spacer czy pozostanie w domu…
Takimi o to refleksami przywitałyśmy sezon zimowo – grzewczy w naszym cudnym Krakowie.