Nie pamiętam swojego pierwszego spojrzenia w lustro po narodzinach Śmieszki. Wiem tylko, że przez pierwsze trzy dni, które spędzałyśmy w szpitalu raczej lustra unikałam. Pamiętam jednak taki wieczór, kiedy stanęłam przed lustrem, spojrzałam na swoje ciało i poczułam wdzięczność. Poczułam to całą sobą. Uśmiechałam się do każdego kawałka mojego (nie)doskonałego ciała, którego przez większość życia nie akceptowałam. Przeprosiłam je za wszystkie obelgi, które skierowałam w jego stronę. Za śmieci, którymi je karmiłam. Za to, że czasem przez pół roku je zaniedbywałam, a później w miesiąc chciałam doprowadzić do idealności. Za to, że nieustannie porównywałam je z innymi ciałami, głównie modelek, aktorek i piosenkarek.
Jak już je przeprosiłam, za wszystko, co tylko zachowałam w swojej pamięci, to zaczęłam dziękować. Przede wszystkim za to, że jest moim domem i że przez dziewięć miesięcy było idealnym domem dla Śmieszki. Podziękowałam za jego cierpliwość i wytrzymałość. Z miłością patrzyłam na ślady, jakie pozostawiła po sobie ciąża i poród. Z ciekawością przyglądałam się pierwszym zmarszczkom – mimicznym oczywiście.
Stałam jeszcze długo i po prostu patrzyłam na ciało… na ciało kobiety… ciało matki…
Emi,
Szczerze Ci gratuluję!
Dziękuję:)
Witaj, ja doskonale pamiętam moment kiedy spojrzałam pierwszy raz w lustro. Po pierwsze zobaczyłam setki popękanych żyłek dookoła oczu, co wyglądało zabawnie, ale też uświadomiło mi, że wczorajszego wieczoru dokonałam rzeczy naprawdę wielkiej. Po drugie zobaczyłam w odbiciu Matkę i to było niesamowite! Pozdrawiam, świetny blog!
Piękne…Moniko, dziękuję, że się podzieliłaś:*