Mówi się, że coach idzie za klientem a nie prowadzi go. Zastosuj to do swojej relacji ze Śmieszką. Słuchaj jej. Podążaj za nią. A szybko zaprowadzi Cię tam, skąd przyszła. Do raju.
Dostałam to zdanie w prezencie dokładnie rok temu. Byłam wtedy bardzo, bardzo zagubioną mamą. Właśnie wróciliśmy ze szpitala ze Śmieszką, która na szczęście była jeszcze w moim brzuchu (29 tydzień ciąży). Napisałam wtedy do ukochanej Nauczycielki., że przez cały czas przed porodem zamierzam odpoczywać i zbierać siły na trudy nieprzespanych nocy, które pewnie czekają mnie po narodzinach Śmieszki. I otrzymałam to cudowne zdanie i wiele innych, które zmieniły w moim podejściu do rodzicielstwa właściwie wszystko. I zbudowałam na jego podstawie swój obraz matki i podążałam za Śmieszką, tak jak potrafiłam. Przez pierwsze trzy miesiące kierowaliśmy się z M. wyłącznie naszą intuicją, nie czytałam mądrych książek, blogów – właściwie nic nie czytałam, tylko wsłuchiwałam się w Nas. I było nam cudownie: bez nieprzespanych nocy, napięć i niezrozumiałego płaczu. I nic się nie popsuło między mną a M., bo wcale go nie odstawiłam na boczny tor, ale przytuliłam jeszcze mocniej. I choć dziś wiem, że wiele mi w tym podążaniu brakowało, bo często mojego nauczyciela wyprzedzałam, bo chciałam być mądrzejsza to mam dla siebie w tym wszystkim dużo wyrozumiałości.
Po trzech miesiącach zapragnęłam się dokształcać, a ponieważ byłam nadal bardzo zagubiona to natrafiłam na Tracy Hogg i zaczęłam czytać… I sporo rzeczy mi tam nie pasowało, ale skoro tylu osobom pomogła to, czemu nie nam. To pewnie ze mną, jako matką jest jakiś problem. I zaczęłam usypiać wieczorem Śmieszkę według jej sposobów i pojawiły się napięcia i pojawił się płacz. Nie zaufałam wtedy mojemu mężowi, który dobrze wiedział, czego Nasza Córeczka potrzebuje, tylko zaufałam Tracy Hogg. Na szczęście zaufałam jej tylko na tydzień, bo znowu przyszła do mnie moja ukochana Nauczycielka i otworzyła oczy. Przyszłam do domu i schowałam wszystkie mądre i mniej mądre książki do szuflady, bo wiedziałam, że nie jestem jeszcze gotowa, aby je czytać. Przeprosiłam M., że nie chciałam Go posłuchać. Wróciłam do mojej intuicji i znowu było tak, jak tylko mogłam sobie wymarzyć.
Wybrałam tę drogę „podążania za” i kocham ją, bo choć jest znacznie (może tylko trochę?) węższa niż ta, którą jeździ Tracy, to jest piękna. Jest dosyć kręta, dlatego idę nią z dużym zaciekawieniem, bo nie wiadomo, co będzie za kolejnym zakrętem, a że za każdym jest piękniej, to ciekawość poznania rośnie. I choć na początku szliśmy tylko we troje: M. Śmieszka i ja, to teraz już tak nie jest. Dołączają do nas wspaniali ludzie, których poznaję przez Internet (Love,s Patient, JaKwoka, Dzikie Dzieci, W świecie Żyrafy), w piaskownicy, przyjaciele, rodzina, koleżanki i znajomi i idziemy tak sobie dalej razem, choć każdy w swoim tempie i na własnych zasadach. Jedna jest wspólna: miłość i szacunek dla Dziecka na pierwszym miejscu.
I piszę o tym, bo przez ostatni tydzień po raz pierwszy tak świadomie mam możliwość doświadczyć, czym to podążanie jest, ze wszystkimi swoimi konsekwencjami. Chciałam się z Wami podzielić, na czym to doświadczenie polega, dlatego zaczęłam pisać ten post. Jednak teraz, kiedy napisałam cały ten „wstęp” to uświadomiłam sobie, że to konkretne doświadczenie nie jest już w tym wszystkim tak ważne. Powiadają, że nie cel, ale droga wiodąca do niego jest najcenniejsza. Może tak właśnie jest w tym konkretnym przypadku.
Dziękuję każdej osobie, która mi/nam pomogła się w tym miejscu znaleźć. Dziękuję Ci Kochanie i Tobie Córeczko. Dziękuję Tobie, moja ukochana Nauczycielko.