Jak tylko na zewnątrz robi się cieplej Śmieszka zaczyna chodzić boso. Po prostu przychodzi ten dzień gdy pyta: czy mogę zdjąć buty? W tym roku zapytała na początku marca. Zgodziłam się bez chwili wahania – dlaczego?
Ponieważ chodzenie boso to dla mnie coś więcej niż danie dziecku przestrzeni do samodecydowania o swoim ciele. Dla mnie to kontakt z Matką Ziemią, to jedna z naturalnych możliwości kontaktu z ziemią, piachem, trawą – a do niedawna tak mało tego mieliśmy w mieście (teraz mieszkamy na wsi, więc jest inaczej). To moja przemyślana decyzja i biorę na siebie jej ewentualne konsekwencje np. wejście w kupę czy szkło. Dla mnie dużo więcej jest korzyści niż zagrożeń.
Od kiedy Śmieszka chodzi boso (w tym roku od początku kwietnia mniej więcej), bardzo często do mamy/babci/taty podbiega inne dziecko i pyta: Mogę zdjąć buty? I w 90% przypadków słyszy „nie”. A dlaczego? Śmieszka może! – denerwuje się zainteresowany.
I wtedy czuję na sobie to lodowate spojrzenie mamy/babci/taty;)
Dlaczego właściwie o tym piszę?:)
Ponieważ ja wiem dlaczego Śmieszka może chodzić boso, a czy Ty wiesz dlaczego Twoje dziecko boso chodzić nie może?
Spotykam się ostatnio z jakimś takim niewypowiedzianym pragnieniem, aby dzieci robiły podobnie, aby rodzice zgadzali się na to samo i że wtedy byłoby prościej… Cóż niestety prościej byłoby tylko wtedy gdyby to „tak samo” było zgodne z naszymi oczekiwaniami i potrzebami. Na szczęście nie musimy dzieci wychowywać tak samo i to jest cudowne.
Bo ileż jest możliwości z tymi butami chociażby? Jedna mama nie chcę w ogóle aby dziecko chodziło bez butów – i jeśli nią jesteś to przecież masz do tego pełne prawo. Tak długo jak Ty pierzesz swemu dziecku skarpetki, możesz się na to nie zgodzić. Możesz też mieć w sobie silny strach przed np. skaleczeniem – masz do tego prawo i ten strach jest tak samo w porządku jak jego brak u mnie. Tylko czy Twoje dziecko o tym wie? Jeśli nie, po prostu przy kolejnej odmowie powiedz mu wyraźnie i konkretnie, dlaczego Ty nie masz w sobie zgody na zdejmowanie butów.
Kolejna mama zgadza się na zdejmowanie butów tylko w piaskownicy, albo na trawie. Jeszcze inna gdy na zewnątrz jest bardzo ciepło, inna na własnym podwórku, inna raz się zgadza, a raz nie – i to właściwie zależy wyłącznie od jej humoru…
Jesteśmy różne, ale w tej różności jest metoda. Uczmy się więc wzajemnie od siebie i pokazujmy naszym dzieciom, co to znaczy szacunek dla inności.
*Ten tekst napisałam kilka miesięcy temu i dziś przeglądając stare notatki wpadł w moje ręce. U nas sezon bez butów powoli dobiega końca, ale za to bardzo aktualne byłoby pytanie: Dlaczego moje dzieci chodzą bez czapki?:)
Lubię Twój blog:) Czytam na bieżąco:) Wnioskuję z niego, że zarówno Twoje życie prywatne, jak i zawodowe kręci się wokół Twoich dzieci. Tylko czy nie zapominasz, że atrakcyjna mama to też atrakcyjna kobieta? Pytam, bo ja całkowicie o tym zapomniałam na kilka lat(!) Mam bliźniaki, chyba w podobnym wieku, co Twoja starsza córka. Przez pierwsze 3 lata ich życia myślałam przede wszystkim o nich (żeby nie napisać TYLKO). Niby pracowałam zawodowo, ale w domu (jestem edytorką tekstów), więc brałam bardzo mało zleceń, żeby móc większość czasu poświęcać dzieciom. Praca nie wymagała ode mnie wyjścia do ludzi, więc makijaż robiłam od wielkiego dzwonu, zapomniałam co to kosmetyczka, zamiast schudnąć po ciąży przybrałam jeszcze kilka kg:/ Momentem przełomowym była wizyta mojej koleżanki, która jest dość bezpośrednia, więc bez ogródek powiedziała, że wyglądam źle i że podziwia mojego męża, że tak cierpliwie znosi moje całkowite oddanie dzieciom. Hmm nie ukrywam, że mój partner niejednokrotnie wcześniej sugerował mi, żebym wyjechała z koleżanką na weekend/poszła na zakupy, a on zajmie się naszymi pociechami. Ignorowałam to, bo chociaż wiedziałam, że jest dobrym ojcem, myślałam: przecież nikt nie zajmie się dziećmi tak jak ja(!) Do decyzji o zmianach dojrzewałam kilka tygodni. Zaczęłam szukać opiekunki. Szybko porzuciłam ten pomysł: obca osoba ma się zajmować moimi dziećmi?! Na szczęście moja mama poleciła mi zaufaną koleżankę. Zmieniłam pracę, tzn. zatrudniłam się na 1/2 etatu w wydawnictwie. Trzeba było pokazać się ludziom, a więc pasowałoby się umalować, ładnie ubrać i – co najtrudniejsze – pozbyć się kilku kg. Pooowoli wszystko się udało. Ciężko było nauczyć dzieci, że mama ma święty czas dla siebie, wtedy zajmuje się nimi tata albo niania. Najlepszą nagrodą były jednak słowa mojego męża, który stwierdził: „dobrze, że w końcu przypomniałaś sobie, że jesteś też kobietą. Pamiętałaś o tym zanim pojawiły się nasze ukochane szkraby, potem była kilkuletnia amnezja, a teraz cieszę, że pamięć wróciła.” Podsumowując: wg mnie ta cała atrakcyjność mam to także nauczenie dzieci i siebie, że owszem są ważne i kochane, ale muszą zaakceptować fakt, że mama raz na czas ma czas dla siebie i taty i wtedy koła od samochodu może poszukać opiekunka, ona też może zapleść warkocz lalce i kiedy mama rano poświęca godzinkę na bieganie i raz na 2 tygodnie idzie do kosmetyczki, wcale nie oznacza, że mniej kocha swoje dzieci:) Byliśmy w tym roku tydzień na wakacjach z dziećmi, a 2 dni temu wróciliśmy z wyjazdu we dwoje:] Jeszcze nie jestem gotowa, żeby zostawić naszych rozbójników z nianią na kilka dni (wykonywałabym telefony kilka razy dziennie), więc naszymi rozbujnikami zajęła się teściowa. Odpoczęłam, znów poczułam się atrakcyjną kobietą (wiem, że w oczach mojego męża zawsze nią byłam, bo bardzo się kochamy, ale jestem pewna, że woli jak nie mam zbędnych boczków i nie chodzę w rozciągniętych namiotach;)) Napisałam tę historie, bo jestem z siebie dumna i mimo, że podziwiam Ciebie jako mamę, wiem, że skupianie się tylko na dzieciach nie jest dobre dla NAS. Taaa możemy mówić, że „dobrze mi w tym ciele/akceptuję siebie”, ale z własnego doświadczenia wiem, że lepiej mi w ciele zadbanym i o 2 rozmiary mniejszym;) Pozdrawiam
Aniu, dziękuję, że podzieliłaś się swoją historią – myślę, że może być ona wsparciem dla wielu mam, które tu zaglądają i poszukują swojej atrakcyjności:) Bo dla mnie ta historia jest właśnie o tym, o szukaniu swojego miejsca, o zadbaniu o siebie, o zaspokojeniu swoich potrzeb – SWOICH, a nie dzieciowych i po swojemu, a nie według recept innych. Jak pewnie wiesz, myśl, która towarzyszy mi od początku macierzyństwa brzmi: „Kluczem w macierzyństwie nie jest to jak radzę sobie z dziećmi, ale jak radzę sobie ze sobą:”. Dlatego moje życie kręci się głównie wokół rozwoju siebie samej – to proces, który mnie tak fascynuje, że zaspokaja wiele z moich potrzeb na różnych poziomach:). Blog nie jest ukrytą kamerą, nie jest o całym moim życiu, ale głównie o byciu z dziećmi, o naszych relacjach, na szczęście coś tam oprócz tego się dzieje:P. Choć rzeczywiście na tym etapie jesteśmy ze sobą baaaardzo dużo, to mój wybór. Jak przestanie mi to służyć poszukam rozwiązania:) Nie ma gotowego przepisu na szczęście i spełnienie, każda z nas ma swój własny. Ja na przykład teraz postanowiłam maksymalnie wyjść z Internetu, żeby odpocząć i nabrać dystansu do siebie i świata, a także do bloga, dlatego dopiero dziś odpisuję na Twój komentarz. W najbliższych miesiącach prawdopodobnie będzie mnie tu nie wiele.