Kiedy patrzę na Śmieszkę, która próbuje samodzielnie ubierać skarpetki lub czapkę, kiedy bierze grzebyk i czesze sobie włosy, gdy ubrana biegnie przed lustro, aby się przejrzeć, gdy biega na palcach, lub próbuje sama jeść widelcem. Za każdym razem jak bumerang wraca do mnie: Jak to już? Teraz? To się dzieje za szybko!
Mam wrażenie, że jest to uczucie, które ze szczególną intensywnością towarzyszy rodzicom w tak zwanych wyjątkowo ważnych momentach: kiedy Dziecko idzie do przedszkola, szkoły, przedstawia pierwszą sympatię, stoi przed ołtarzem, zostaje rodzicem… Tak zawsze o tym myślałam, a teraz okazuje się, że te „wyjątkowo ważne momenty” towarzyszą nam właściwie każdego dnia.
W ostatnim czasie uświadomiłam sobie, co w moim przypadku, bardzo wpłynęło na intensywność tychże chwil. Dzieje się tak od czasu, kiedy przestałam czytać o rozwoju dziecka (mam na myśli tylko informacje typu: co dziecko potrafi w określonych miesiącach). Na początku sporo o tym czytałam i z zadowoleniem „odhaczałam” kolejne umiejętności: świadomy uśmiech, podniesienie główki, obrót z brzuszka na plecki… Teraz z perspektywy czasu wiem, że za bardzo się na tym koncentrowałam. A pewne umiejętności, które przychodziły trochę później niż wskazywałaby na to średnia, sprawiały, że pojawiało się napięcie…
Pewnego dnia przestaliśmy czytać o tym, co dziecko „powinno umieć” w poszczególnych miesiącach. Byliśmy coraz bardziej świadomi a nasze zaufanie – do siebie jako rodziców rosło nieustannie i wsparcie w postaci takiej wiedzy z zewnątrz przestało być niezbędne. A może po prostu wreszcie, tak naprawdę, dorośliśmy do przekonania, że każde dziecko rozwija się w swoim indywidualnym tempie.
Dopiero teraz z perspektywy czasu widzę, jak bardzo nam to pomogło. Bo od tamtej chwili wszystko nas zaczęło zaskakiwać: raczkowanie, wstawanie, pierwsze kroki… Nie czekaliśmy na to z niecierpliwością, a więc nie było wokół tych kwestii napięć, było za to dużo mniej porównywania do innych dzieci i więcej radości z kolejnych umiejętności.
A ostatnie 24 godziny potwierdzają to w 100%. Bowiem, wczoraj Śmieszka sama pierwszy raz zaprowadziła mnie do sypialni, wdrapała się do łóżka i pokazała, że chce spać. A dziś rano stanęła przy lodówce, poprosiła o otwarcie i wzięła sobie kostkę białego sera…
A mnie dźwięczy nad uchem: Jak to już? Teraz? To się dzieje za szybko?