Przez pierwsze trzy miesiące życia Śmieszki miałam bardzo dużo dodatkowej energii, którą wykorzystywałam na doskonalenie swoich umiejętności kulinarnych. To wtedy pierwszy raz upiekłam domowe bułeczki, beztłuszczowe i bezcukrowe babeczki no i wreszcie maślane rogaliki śniadaniowe.
Z tych wszystkich, bardziej i mniej udanych, wypieków rogaliki odegrały kluczową rolę. Otóż zawsze uważałam, że mam bardzo ograniczone umiejętności manualne, szybko się przy takich pracach zniechęcam i ogólnie zawsze wychodzi inaczej niż zaplanowałam. Na zdjęciu dołączonym do przepisu rogaliki były identyczne, równiutkie, okrąglutkie, po prostu piękne. Postanowiłam, że moje będą takie same! No i przystąpiłam do pracy, oczywiście już po chwili wiedziałam, że będą zupełnie inne. A moment kiedy wyciągnęłam je z piekarnika zapamiętam do końca życia.
Patrzyłam na nie 5 minut i nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. I wtedy nastąpiło olśnienie: Przecież moje rogaliki są cudowne, każdy inny, każdy wyjątkowy. Był malutki taki na jeden kęs, inny był ogromny – taki, że nawet M. ledwie go zjadł, jeden był ze zbyt dużą ilością maku, a kolejnego zapomniałam w ogóle posypać (co za szczęście, co by było, gdyby odwiedził nas ktoś kto nie lubi maku?). Te rogaliki idealnie odzwierciedlały nasze życie. Każdy dzień jest inny, niepowtarzalny. Nic dwa razy się nie zdarza, nie ma dwóch takich samych rogalików… W przyrodzie wszystko faluje, wszystko jest płynne, to tylko człowiek tworzy linie proste.